Moze cos takiego jak milosc nie istnieje...Zawsze milosc postrzegalam jako super uczucie,zawrot glowy,pragnienie obecnosci tego kogos 24h na dobe,poczucie takiego szczescia ze chcialoby sie skakac spiewac krzyczec mowic wszystkim o tym....Nie czuje tego teraz-moze juz nigdy nie poczuje...A moze to wcale nie jest takie wazne jak mi sie kiedys wydawalo-w koncu co sie dziwic-wychowana na dzieciecych pieknych bajkach Disneya,gdzie wszystko konczylo sie super i bedac oczytana w romansach gdzie milosc odbierala rozum....Moze moje porazki uczuciowe wynikaly z tego cholernego romzntyzmu??Nie wiem czy wogole istnieje ten ksiaze z bajki na bialym koniu heheheheh dzieciec mrzonki...A czy moze wlasnie poczucie bliskosci,zaufanie,dobre samopoczucie w jego obecnosci no i seks-czy to wszystko to juz jest milosc mimo ze nie jestem zakochana jak bylam -moze sie starzeje a moze milosc wcale nie polega na tym zawrocie glowy???